Smok o siedmiu głowach
(czyli jak zniszczyć własną pychę)
Wśród gromkich okrzyków zakończono turniej. Król zaprosił zgromadzonych rycerzy, by opowiadali swoje przygody. Ponieważ każdy rycerz był gadułą i miał się czym pochwalić, ograniczono opowiadania do walki ze smokami. Po licznych mówcach pojawił się rycerz, który zainteresował zebranych barwną opowieścią:
Jestem Sam z wielkiego miasta. Opowiem wam o walce jaką stoczyłem z dziwnym smokiem. Moje życie ustabilizowało się, zdobyłem fortunę, sławę i wielkie umiejętności życiowe sprawdzone w boju, zauważyłem jednak, że ja, uwielbiany przez wszystkie damy świata, nie mam żony, rodziny i dzieci. Wybrałem się na moją ostatnią wyprawę, by poszukać odpowiedniej dla siebie damy. Ponieważ jestem porywczy, wybuchowy i gniewny, szukałem dziewczyny spokojnej, pokornej i cichej. Oczywiście taką znalazłem w dalekich krajach. Mógłbym wyliczać jej zalety, ale zajęłoby mi to całe popołudnie i jeszcze kilka dni dłużej, więc przejdę do istoty sprawy. Otóż moja wybranka miała dziwną słabość. Zamiast pieścić kotka, pieska, papugę, ona miała przy sobie maleńkiego smoczka o siedmiu głowach. Niewinny ten stworek łasił się, uśmiechał, rozweselał ją i pocieszał. Był natury rozkosznego kotka, pieska, czy uroczego bobaska. Wkrótce nie był taki mały, bo rósł bardzo szybko i mówiąc delikatnie zaczął mnie wnerwiać, chociaż moja ślicznota, była nadal nim zachwycona. Poczwara ta, mówię oczywiści o smoku, nie odstępowała mojej wybranki, nawet o krok. Łasiła się do niej, pocieszała, napełniała otuchą i radością. Domyślacie się moi drodzy, że te czynności należały do mnie i nie miałem zamiaru dzielić ich z jakąś potworem. Któregoś dnia, gdy moja luba leżała na polanie i zapadła w głęboki sen a jej przyjaciel - smok czuwał przy niej i nie odstępował ani na krok, podszedłem bliżej. Kiedy swoim zwyczajem zadzierając nos podniósł równio wszystkie głowy, uderzyłem szybkim okrężnym ruchem miecza. Rozległ się świst powietrza, głowy nieco zafalowały i zauważyłem, że patrzą na mnie jego pozornie niewinne oczy. Drugi zamach, był również celny, ale on także nie wyrządził bestii najmniejszej szkody. Przecież całe życie zabijałem podobne stwory, ale czegoś podobnego nigdy nie widziałem. Podszedłem bliżej zacząłem dotykać gada i stwierdziłem, że jest on jak duch, jak powietrze, że to coś nie ma ciała, więc jest niezniszczalne. Upadłem obok mojej wybranki i tego gada bez siły i ducha. Skoro zawiódł mnie miecz, zacząłem ruszać głową. Obserwowałem potwora, szukając jego pięty Achillesa. Moje ruszanie głowią nie przyniosło żadnego skutku, ale poruszające się i gadające smocze głowy, ukazały mi jego słabość. Któregoś dnia głowy pokłóciły się między sobą. Nie wiem o co poszło, ale największa głowa karciła inną.
- Ty bezwstydnico! - krzyczała - naraziłaś moją godność na szwank, jak ja wyglądam teraz przed ludźmi, jeszcze raz tak zrobisz a będziesz sterczeć przez okno na mrozie, albo założę ci na łeb cebrzyk! – głos wielkiej głowy był mocny i stanowczy.
- To z przepracowania i ze zmęczenie – inna głowa ospałym głosem szukała usprawiedliwienie kompromitującego zachowania.
- Milcz wstrętny leniuch, jak mówisz do mnie! – glos wielkiej głowy stał się jeszcze bardziej stanowczy.
- Nie z przepracowanie, tylko z głodu obnażyła się przed ludźmi… - inna głowa nieśmiało wtrąciła się do rozmowy.
- Milczeć! I słuchać mądrzejszej głowy, bo jak wam przyłożę to… - dalsze słowa wielkiej głowy zagłuszyły dudniące uderzenia.
Kłótnia smoczych głów zakończyła się i zrozumiałem, że istnieje sposób, by zgładzić bestie. Szukałem więc sposobu jak ją skłócić, by same się wykończyła. Nic mi z tego nie wyszło, ale zauważyłem coś innego. Poznałem naturę gada a raczej naturę jego głów. Miałem nadać im imiona ale poznałem ich cechy i charaktery, które dla ułatwienia ponumerowałem.
1. herszt, wódz, kapitan
2. centuś i sknera
3. świntuch i flejtuch
4. zazdrośnik i chciwiec
5. obżartych
6. złośnik
7. wałkoń i leniuch
Kiedy poznałem naturę i słabości wroga przystąpiłem do działania. Ponieważ pokochałem księżniczkę do granic wytrzymałości i ona pokochała mnie ze wzajemnością, ruszyłem do działania, to znaczy wybrałem się na przechadzkę w takie miejsce, gdzie mojemu smokowi było niewygodnie. Jeśli nie można go było zniszczyć mieczem, postanowiłem go zagłodzić. Cierpienie głów a także cierpienie mojej lubej i moje własne, było dla mnie znakiem i kierunkiem drogi. Jeśli było przyjemnie, smok wzrastał nabierał sił, więc szedłem drogą cierpienia, bólu i krzyża. Kiedy prowadziłem moją ukochaną, drogą postu, głowa obżartuch wiła się w cierpieniach. Gdy pomagaliśmy wieśniakom w pracy, głowa leniuch wyglądała jak zgnite jabłko. Po dłuższej wędrówce trudno było się doszukać wspaniałych głów. Jakieś szczątki, zarodki widniały w wątłym smoczym ciele. Jedynie największa głowa trzymała się dzielnie. Wszędzie znajdowała pokarm. Każde miejsce było dla niej dobre, nic jej nie szkodziło. Kiedy byłem bliski załamania z pomocą przyszedł mi stary rycerz. Przejeżdżał na koniu i popatrzył na mnie i mojego półżywego smoka z uznaniem.
- Masz chłopie charakter, gratuluję! – zawołał.
- Niby czego mi gratulujesz?
- Prawie zabiłeś smoka!
- Prawie, to znaczy, że nie zabiłem.
- Nie zabiłeś i nigdy nie zabijesz, bo to jest smok niezniszczalny.
Stanąłem jak wryty, smok podniósł wysoko głowę przyznając rację nieznajomemu i jednocześnie patrzył na mnie z politowaniem.
Stary rycerz zatrzymał konia, podszedł do mnie, posadził na pniu i dał coś do picia.
- Pamiętaj, wszystko jest możliwe – mówił patrząc mi w oczy - ale ponieważ wiem, że mnie nie posłuchasz, dlatego powiedziałem, że smok jest niezniszczalny.
- Że niby jak… bo co… - mamrotałem przytłoczony zmartwieniem i mocnym trunkiem.
- Ostatnia głowa może być zniszczona, tylko wtedy, gdy zjednoczą się trzy wole.
- Jakie wole? Czyje wole?
- Kiedy twoja wola przyjmie wolę Boga i wolę wroga, kiedy się zjednoczą te trzy wole, odpadnie ostatnia głowa.
- Mów wyraźniej, ja nie wiem o co ci chodzi! – wołałem widząc, jak dosiada konia i zaczyna się oddalać.
- Zapamiętaj, bracie wola wroga, wola Boga i twoja muszą się zjednoczyć.
Nieznajomy odjechała a ja pozostałem z jego zagadką i tajemnicą. By nieco odpocząć i nabrać sił, skierowałem się do pobliskiego miasta. W gospodzie pozostawiłem moją wybrankę i sam ruszyłem na miasto. Było zatłoczone i gwarne. Nagle usłyszałem wielką wrzawę, prowadzono na śmierć trzech skazańców.
- Co się tutaj dzieje? - spytałem jakiegoś przechodnia.
- Nie widzisz, co się dzieje. Egzekucja.
- Za co ich skazali?
- Ci dwaj po bokach to łotry a ten w środku – nieznajomy zaciszył głos - nic złego nie uczynił, on spełnia wolę Boga.
- Ty! Jesteś mocny! Ruszaj się i bierz jego krzyż! – jakiś żołnierz szarpnął mojego rozmówcę i włożył na jego ramiona krzyż skazańca.
Zawirował bat, ruszyli dalej, ja nadal nie rozumiałem, co się dzieje.
- Co on złego uczynił i kto skazał go na śmierć? – zatrzymałem jakiegoś brodatego rybaka, który uciekał z pośpiechem.
- Nic złego nie uczynił. Wrogowie go skazali! Jego własny uczeń go zdradził. Uczeni w Piśmie i książęta, opętani mocą złego ducha wydali go na śmierć a on przyjął ich wolę.
- Czyją wolę przyjął? – patrzyłem na niego zdziwiony. On, zniknął mi z oczu. Zobaczyłem jednak kobietę. Zapłakaną kobietę. Popatrzyła na mnie i rzekła.
- On sam, dobrowolnie poszedł na śmierć.
Usiadłem na piasku. Ktoś zaprowadził, mnie do gospody. Nic nie rozumiałem. Każdy mówił coś innego. Leżałem i zastanawiałem się co to wszystko ma znaczyć. Po kilku godzinach wszystko zaczynało mi układać się w głowie.
Moi wrogowie chcą, bym był pokorny, Bóg też tego chce. Wrogowie chcą, bym ich kochał i o nich się troszczył - tego pragnie Bóg. Moi nieprzyjaciele chcą, bym był dla nich życzliwy, bym im przebaczał - tego pragnie Bóg. Tylko czy ja tego chcę?! Czy ja jestem zdolny przyjąć wolę Boga, która przychodzi do mnie prze złych ludzi, przez wrogów.
Dochodziłem do obłędu i herezji. Przecież to niemożliwe, by Bóg i wrogowie, chcieli tego samego! Nie mogę spełniać woli wroga! To zdrada Boga a nie dobro niszczące zło!
Na drugi dzień wstałem skoro świt. Biegłem na miejsce straceń. Jakiś brodacz i młodzieniec śpieszyli w tym samym kierunku. Zatrzymaliśmy się przy pustym grobie. Spojrzałem na zapłakaną kobietę, na dwóch rybaków i na odrzucony kamień. Wszedłem do wnętrza grobu. To bardzo dziwne, ale odczułem wielki pokój serca. Spojrzałem na leżące płótna. To było coś bardzo dziwnego. Płótna zachowały kształt człowieka. Nikt ich nie odwijał, leżały tak, jakby człowiek, który w nich był zawinięty wyparował. Wyglądało to tak, jakby woskowa figura owinięta była sztywnym płótnem i po ogrzaniu wosk wypłynął a płótna, jak wspomniałem, zachowały kształt człowieka.
- On zmartwychwstał – szepnął stary rybak.
- On powstał z martwych – dodał młodszy.
Nieznajomi poszli w głąb ogrodu. Podeszło do mnie kilku brodaczy w powłóczystych szatach.
- Masz tu pieniądze i mów, że uczniowie go wykradli.
- Że jak?
- Nie ma go w grobie, bo uczniowie go wykradli – powtórzyli z naciskiem wciskając mi w dłoń pokaźną sakiewkę.
- Wejdźcie do grobu, spójrzcie na płótna. On zmartwychwstał!
- Nie możemy tam wejść, ale ty bierz pieniądze, jak ci dają! Pieniądze boisz się brać!? Gdybyś miał kłopoty, to pomówimy z Piłatem i rozwiążemy twój problem.
- To wy Uczeni w Piśmie i książęta, opętani mocą złego ducha wydaliście go na śmierć, on przyjął waszą wolę a teraz chcecie mnie wciągnąć w wasze kłamstwa! – krzyczałem pełen złości.
Rozgniewałem ich tym okrutnie. Jakiś zbrojny zbliżył się i uderzył mnie z całych sił w twarz. Mnie rycerza znieważył, poniżył i upokorzył. Chwyciłem rękojeść miecza, by dokonać pomsty, gdy poczułem delikatny dotyk kobiecej ręki, po chwili wskazała na pusty grób.
- On nauczał, że należy nadstawiać drugi policzek, może to Bóg postawił ich na twojej drodze, byś się nauczył pokory.
Nie rozumiałem dobrze jej słów, ale w jej słowach i dotyku była przeogromna moc. Czułem, że we mnie zjednoczą się trzy wole: wroga, Boga i moja.
Wracałem przemieniony. Stanąłem w progach gospody. Spojrzałem na moją dziewczynę. Ona zawsze był piękna, ale teraz było w niej nowe piękno. Ona była nowym stworzeniem, uwolnionym z mocy smoka. Rozgadałem się za jej grzesznym przyjacielem. Przez otwarte drzwi zobaczyłem jego leżące, martwe cielsko. Poszedłem bliżej kopnąłem wielką głowę w jedną, a cielsko w drugą stronę. Smocze cielsko, jak poranna mgła, jak poranna rosa, znikało bezpowrotnie. Wszedłem do izby, ująłem moją panienkę za rękę i inną drogą wracaliśmy do naszej ojczyzny.